Raj przy kozach i lawendzie
ME: Bardzo cieszę się na naszą rozmowę.
Weronika Rybińska [WR]: Mnie również miło, że możemy porozmawiać. Na początek może krótko się przedstawię. Nazywam się Weronika Rybińska i prowadzę ekologiczne gospodarstwo pod nazwą Koza na Lawendzie, Manufaktura spod Grunwaldu. Jestem mamą 4 dzieci. Na 2 hektarach mam plantację lawendy, tymianku oraz uprawę warzyw - w tym przepysznych pomidorów. I - przede wszystkim - hoduję kozy rasy Biała Polska Uszlachetniona, od których mam mleko na moje sery.
ME: Skąd pomysł na przeprowadzkę na wieś? Od zawsze czułaś, że to tam chcesz tworzyć swój raj?
WR: Częściowo jeszcze jesteśmy w mieście, więc nie ma takiej tęsknoty za tym, co pod ręką. Praca w rolnictwie jest wymagająca, szczególnie w malutkich gospodarstwach. Ogrom prac wykonywana jest bez maszyn, ręcznie. Jak są zwierzęta, to trzeba trzymać pewien reżim, regularność. Codziennie powtarzany jest cały obrządek z karmieniem, dojeniem, sprzątaniem, wypasaniem. Owszem są momenty, kiedy czujemy się zmęczeni i mamy dość pracy. Takiej samej w sobie. Ale żadne z nas nie chce wracać do miasta na stałe. Życie w miejskim reżimie nam nie odpowiada.
W dzisiejszych czasach mieszkanie na wsi nie jest dużo bardziej uciążliwe pod względem wygody, jak w mieście. Ważne jest planowanie. Robienie listy zakupów, ustalenie ramowego przebiegu dnia. Dla mnie cenę, jaką muszę zapłacić za życie w mieście, to wysokie tempo życia, dużo stresu i mało przestrzeni - szczególnie dla dzieci. Na wsi ta "cena" jest inna. Ani wyższa, ani niższa. Po prostu inna. Mam przestrzeń, świeże powietrze, bliskość natury. Ale praca, którą wykonuję, zależna jest od wielu czynników. I wynik mojej pracy.
Co mam na myśli? Na uprawy wpływ ma klimat. Co roku uprawa warzyw jest trochę inna. Szczególnie wysokość plonów i zbiory z roku na rok mają inny wymiar. Uprawy ekologiczne mają zakaz stosowania chemii, co mocno obniża wielkość (ilość) plonów. Nas to nie martwi, ponieważ kładziemy nacisk na jakość wyhodowanych roślin. Mimo to nie mam wpływu na wiatr, deszcz, śnieg, mróz, suszę. A w malutkim gospodarstwie, jak nasze, warunki klimatyczne mają ogromny wpływ. Na zwierzęta również. Tegoroczna susza spowodowała spowolnienie wzrostu traw na pastwisku i przy naszym stadzie wymagało to od nas podzielenia kóz na trzy mniejsze stadka i wypasanie ich na zmianę. Na szczęście obok naszego pastwiska sąsiad udostępnił nam prawdziwe dzikie łąki i nasze kozy chętnie z nich korzystają.
Miasto mimo wszystko nie kojarzy mi się z tym, że mam "wszystko pod ręką". Denerwują mnie wyjścia do sklepu. Naprawdę! Wolę robić raz na jakiś czas zakupy w wiejskim sklepie, niż w mieście. Tam po prostu jest mniej ludzi, nie ma przepychanek, kolejek do kasy. W mieście zawsze mam problem z zaparkowaniem auta. O korkach nie wspomnę. Tak, wiem, można przecież zostawić samochód. W tym sezonie miałam sytuację, że moje auto, będące też moim narzędziem pracy, było kilka razy unieruchomione. Zebranie trójki maluchów na odpowiednią godzinę, by dojechać do przedszkola to było wyzwanie. Nie czułam się komfortowo podporządkowana pod rozkład jazdy miejskiej komunikacji. Jeszcze w poprzednim życiu (jak się śmieję), byłam podporządkowana pod takie rozwiązanie, które kojarzy mi się z pośpiechem i stresem. A tego chcę unikać. Spacery z przedszkola przy zatłoczonych samochodami ulicach, gdzie w powietrzu jest pełno spalin - to też nie mój klimat.
Możliwe, że gdyby u nas w mieście, gdzie też przebywamy, były takie wygody i udogodnienia, jakie fundują duże miasta - to może byłoby czegoś szkoda. Ale oboje z mężem wolimy mniej atrakcji i wiejski, rolniczy klimat.
ME: Mieszkasz w pięknej części naszego kraju - w okolicy historycznego Grunwaldu nad Jeziorem Lubian, niedaleko znajdują się przyjazne wam agroturystki - czy Twoje gospodarstwo to swojego rodzaju atrakcja dla przyjezdnych, a może i dla lokalnych mieszkańców?
WR: Myślę, że tak. Otrzymuję coraz więcej telefonów i zapytań, czy można do nas przyjechać i pooglądać kozy. Przyjeżdżają rodziny z dziećmi, pary, przyjaciele ze swoimi znajomymi i inni turyści. Lokalni mieszkańcy już się chyba przyzwyczaili do tego, że mamy kozy. Choć nie wszyscy o tym wiedzą i gdy usłyszą o "koziarzach z Białych Gór" (tak o nas mówią sąsiedzi), to przyjeżdżają pooglądać i pogadać.
Nie prowadzimy agroturystyki, o co pytają turyści. Na razie skupiamy się na rozbudowie i odnowieniu naszego gospodarstwa. Ale można do nas przyjechać, przejść się z kozami lub po prostu je pogłaskać (jak będą miały ochotę na głaskanie) i zrobić małe zakupy. Organizuję też warsztaty, degustacje. W sezonie takie nieduże spotkania okolicznościowe proponuję na wolnym powietrzu wśród kóz, na ziołowych łąkach. W sąsiednich agroturystykach przygotowuję też warsztatowe spotkania o różnej tematyce. Nie tylko o serach. Również o ziołach, przetworach, o uprawach.
Okolica pól Grunwaldu naprawdę jest piękna. Teraz mieliśmy pokaz zbierających się do odlotu żurawi oraz rykowisko. Od drugiej połowy sierpnia poranki stają się mgliste i tajemnicze. A przełom września i października to czas, gdy na drzewach pojawiają się kolory jesieni. Robi się chłodniej, ale wciąż jest pięknie. Na wsi chyba każda pora roku ma swój urok.
ME: Już za niedługo odbędą się warsztaty samodzielnego robienia serów połączone z elementami podstaw jogi. Przyznam się, że nie słyszałam o takim połączeniu, ale brzmi rewelacyjnie! Jak czujesz z tym, że jesteś współorganizatorką tak niezwykłego wydarzenia?
WR: Tak, dokładnie 7-8.11.2020 niezbyt daleko od mojego gospodarstwa, w Plattówce, odbędą się warsztaty Kozo-Joga. To warsztaty serowarskie połączone z elementami jogi dla początkujących. Będzie się można na nich nauczyć, jak zrobić podstawowy ser oraz poznać kilka jogińskich pozycji, zrelaksować się i odstresować. Wbrew pozorom joga łączy się z serowarstwem, ponieważ podczas warzenia sera należy wykazać się spokojem i cierpliwością. Poza tym poszukiwałam nowej odsłony przeprowadzanych warsztatów. Sam przyjazd, zamieszanie w garze i pogadanka o bakteriach, to dzisiaj za mało. Moim i Małgosi (joginki) założeniem było zebrać grupę osób, które chcą przeżyć coś nietypowego w weekend. Oderwać się od codzienności. By taki wyjazd dawał nowe nietypowe umiejętności, ale też dużo spokoju, uśmiechu, relaksu. Chcemy z Małgosią dać uczestnikom jak najmilsze wspomnienia z weekendowego pobytu na Mazurach Zachodnich. Obie jesteśmy zadania, że pozytywne wspomnienia są dzisiaj bardzo pożądane.
Więcej informacji o wydarzeniu znaleźć można pod TYM linkiem. Zapisy na warsztaty przyjmujemy do 30 października. Dwudniowe warsztaty mają wypełniony po brzegi program, który sądzimy, że będzie bardzo atrakcyjny. Zajęcia z jogi, malowania mandali, morsowanie, serowarzenie i inne drobne przyjemności - jak degustacja naszych wyrobów, domowa wiejska kuchnia. Razem z Małgosią damy z siebie wszystko, aby uczestnicy przeżyli naprawdę niezapomniany weekend.
ME: Na koniec, czy mogłabyś dać jakąś małą dobrą radę, dla osób, które, podobnie jak ja, wciąż szukają swojego kierunku?
WR: Szukać i próbować każdej możliwości, która jest zgodna z naszymi marzeniami, wyobrażeniami, oczekiwaniami. Nie bać się zaryzykować. Jeśli nie podejmiemy ryzyka, które przyświeca nam gdybyśmy mieli zrealizować nasze pragnienia, to podjąć to ryzyko. Wszystko w zgodzie z sobą.
ME: Dziękuję za poświęcony mi czas. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Ci dalszych sukcesów oraz dużo zdrowia, które w obecnej sytuacji jest nam niezmiernie potrzebne.
Kochani dla tych, co wolą posłuchać, jest kanał o tej samej nazwie na YouTube, Spotify, ApplePodcast i GooglePodcast, gdzie również Was odsyłam.
Kto z Was miał okazję robić własny ser? Przyznam się, że ja nie.
Też bym chętnie wróciła na wieś, ech... Ale na razie nie mam takiej możliwości, to chociaż sobie poczytałam o wsi :-0
OdpowiedzUsuńPrzeprowadzając wywiad też miałam ochotę rzucić wszystko i wyjechać na wieś!
UsuńPodziwiam takich ludzi, za pasję i zapał do tworzenia czegoś wyjątkowego :D
OdpowiedzUsuńZdecydowanie każdy powinien się uczyć od takich inspirujących ludzi jak Weronika <3
UsuńUwielbiam wieś ,chetnie bym sie tam zaszył, porobił sery, wypasał kozy, szczególnie w czasach pandemii.
OdpowiedzUsuńFantastyczne miejsce!
OdpowiedzUsuńJa po 10 latach mieszkania w wielkim ieście przeprowadziłam się na wieś. Wspaniałe uczucie, chociaż pewnym miejskich udogodnień, nocnego życia brakuje
ja od dzieciństwa mieszkam na wsi i raczej ciągnę do miasta :) chyba tal już w życiu jest że chce się to czego się nie ma :D
OdpowiedzUsuńPodziwiam ludzi za odwagę stawiania na swoim i wybierania nowej drogi życiowej.
OdpowiedzUsuńPasja i pomysł na życie godny pozazdroszczenia :) Trzymam kciuki za Weronikę i jej rozwój :)
OdpowiedzUsuńŚwietne są takie małe gospodarstwa rolne i małe biznesiki. Moje dzieci bardzo lubią wszelkie zwierzęta, a dzięki takim małym gospodarstwom, chętnym na odwiedziny, mogą chociaż raz na jakiś czas zobaczyć zwierzęta gospodarskie.
OdpowiedzUsuńPasja i odwaga - świetny wywiad! Ja mieszkałam na wsi, przeniosłam się na jakiś czas do miasta i szykuje się powrót na wieś. :-)
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam jeździć na wieś i obcować z naturą :D
OdpowiedzUsuńBardzo fajny pomysł na cykl wpisów plus niezwykła historia i pasja przedstawiona w postaciach Koziarzy z Białych Gór ❤️ Podziwiam ich odwagę w realizowaniu swoich marzeń ❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńCiekawa rozmowa, coraz więcej osób decyduje się przeprowadzić na wieś.
OdpowiedzUsuńUrodziłam się na wsi i nie wyobrażam sobie mieszkać w mieście. Tu jest moje miejsce po prostu ♥
OdpowiedzUsuńNa wsi można zawsze ciekawie spędzić czas, zawsze jak mam okazję to wyjeżdżam w "inny świat", a sera nigdy nie robiłam.
OdpowiedzUsuńRównież nigdy nie próbowałam robić własnego sera :) Ciekawa rozmowa.
OdpowiedzUsuń